Niech zatrzymany przez policję drogową powie : „ z psami nie gadam” i zamknie okno. I niech to potem opisze.
Postanowiłam sobie, że będę starała się pisać przede wszystkim o rzeczach i sprawach, które widziałam na własne oczy. Daję słowo, że poniższa historia to prawda i tylko prawda. Wnioski mogą być natomiast różne .
Wszystko zaczęło się na Wyścigach. Pałętał się tam pewien młody człowiek. Widywałam go pijącego z chłopcami stajennymi albo leżącego w rowie. Nie odpowiadałam na jego zaczepki, a nawet nie nawiązywałam z nim kontaktu wzrokowego. Nie dlatego, że czułam się lepsza- takie było zalecenie trenera mojej stajni Stefana Michalczyka. Pan Michalczyk miał dobre serce dla amatorów i był bardzo ugodowy. Jeżeli jednak widział jakieś niebezpieczeństwo należało to poważnie traktować. W tym przypadku niebezpieczeństwo polegało na wciąganiu amatorów w oszustwa wyścigowe. Grupa ustawiająca wyścigi chciała mieć informacje z pierwszej ręki. Któż lepiej wie w jakiej formie jest koń niż ten, kto na nim codziennie jeździ na treningi. Dlatego przy torze roboczym czaili się dziwni panowie ze stoperami, zaczepiali dziewczyny pytali o formę konia. „ O jaka brzydka dziewczyna na pięknym koniu, przepraszam jaka piękna dziewczyna na brzydkim koniu.” - zdarzało mi się usłyszeć. Nie odpowiadałam, zgodnie z zaleceniem trenera nie nawiązywałam nawet kontaktu wzrokowego. Myślę, że jego zalecenie uratowało mnie przed wieloma kłopotami. Słyszałam o dżokeju, który nie wywiązawszy się z poleceń mafii zjadał na moście Poniatowskiego przegrane bilety wyścigowe. Gangsterzy proponowali mu w zamian przyspieszony kurs skoków z mostu do wody. W zimie. Pewna dziewczyna, która niefortunnie przyjęła jakiś prezent od przedstawiciela mafii została ciężko pobita. Żona jednego z trenerów utopiła się w dość płytkim basenie przeciwpożarowym. Mogłabym pisać – twierdzę- lepsze kryminały od Joanny Chmielewskiej, która znała to wszystko raczej z perspektywy trybun, a nie -jak ja -od wewnątrz.
W mojej stajni jeździła pewna dziewczyna, której siostra, nazwijmy ją X studiowała medycynę. Pomagałam jej przygotować się do egzaminów i doradzałam w wielu życiowych sprawach. Miała do mnie zaufanie. Pewnego dnia przybiegła do nas na Słupecką , gdzie mieszkaliśmy wówczas z mężem i dwójką dzieci zalewając się łzami. Okazało się, że rzeczony frant z wyścigów zaczepił ją, przedstawił się jako doktorant socjologii i zaproponował zarobek. Miała chodzić na otwarte zebrania studentów przy kościele świętej Anny i zapisywać o czym się mówi. Każdy mógł tam wejść ale nasz doktorant rzekomo nie miał czasu, a przygotowywał ( również rzekomo) pracę na temat nastrojów religijnych wśród młodzieży. Nie było w tym teoretycznie rzecz biorąc nic dziwnego. Na temat nastrojów religijnych prowadzili wówczas badania między innymi Tadeusz Szawiel i Mirosława Grabowska. Był to wśród socjologów temat bardzo modny. Honorarium X odbierała od rzekomego doktoranta podpisując jakąś listę płac. Trzeba przyznać, że była wyjątkową idiotką podpisując wypłatę w kawiarni, nie w kwesturze, ale takie błędy zdarzają się przecież starszym i mądrzejszym. Ja całkiem niedawno podpisałam oszustowi zamówienie na czujnik gazu rzekomo zakładany przez administrację i wpłaciłam nawet 50 złotych a konto, tyle, że administracja nic o tym nie wiedziała i nie zakładała żadnych czujników. To bardzo tania lekcja nieufności.
Po pewnym czasie rzekomy doktorant wezwał studentkę na rozmowę ze swoim szefem w randze pułkownika. Szef powiedział , że mają jej podpisy na liście płac i jeżeli nie będzie współpracować ujawnią ten fakt na Akademii Medycznej. Łatwo się domyślić, że szef młodego człowieka nie reprezentował bynajmniej wydziału socjologii UW. Oczekiwał od dziewczyny inwigilowania kolegów z medycyny. Gdy X zapłakana wszystko nam opowiedziała mąż leniwie oderwał się od swoich zajęć. „ Ślicznie płaczesz” - powiedział cynicznie, bo faktycznie z płaczem było jej do twarzy. „ Idź do rektora i od progu lej łzy” dodał . „ Nie wiem czy rektor jest ubekiem czy nie, ale na pewno ma swoje dojścia. A żaden samiec alfa nie lubi gdy ktoś mu sika na dywan. Powiedz rektorowi całą prawdę, nic nie kombinuj. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze”. Dziewczyna jak jej kazaliśmy wpadła szlochając do gabinetu rektora i wszystko opowiedziała. „ Nic się nie martw dziecko ja to załatwię” - powiedział rektor. Wychodząc słyszała jak darł się w słuchawkę: „ co to k... ma znaczyć?”.
Nikt jej nie zaczepiał, nikt nie wzywał. Skończyła spokojnie medycynę i podjęła pracę na prowincji.
Jakie wnioski płyną z tej prawdziwej historii? X bardzo nie chciała donosić na kolegów, przygotowywała się nawet wewnętrznie na porzucenie ukochanych studiów. Łatwo sobie jednak wyobrazić osobę bardziej zdeterminowaną, która wpadła w ten sposób w ubecką pułapkę. Czy to usprawiedliwienie donosicieli? Oczywiście że nie.
Moi znajomi ze spółdzielni wysokościowej „Świetlik” przemianowanej potem na „Gdańsk”, która stała się kuźnią Kongresu Liberałów ( znałam ich gdy mieli po 25 lat, byli miłymi chłopakami i daleko im było do władzy, potem w moim kręgu pozostali tylko nieliczni) mawiali zawsze, że „cnota to permanentny brak okazji”. Dotyczyło to raczej spraw męsko damskich, ale miało swoje przełożenie na sprawy finansowe. „ Czy ktoś zaproponował ci kiedyś milion dolarów łapówki?” - pytali. „ To skąd możesz wiedzieć jak byś się zachowała?”. Utwierdzali mnie w ten sposób w przekonaniu, że jestem „mierzwą historii”. Nikt przecież nie usiłował mnie przekupić ani zwerbować. Nie do końca jest to prawda. Miałam kłopoty z odebraniem od administracji wygranego w sprawie sądowej pokoju. Dzielnicowy wezwał mnie na Wilczą. Tam pewien pan, który się nie przedstawił oświadczył, że załatwią mi ten pokój ale będą się w nim przez dwa lata odbywały spotkania agentów z kapusiami. Odmówiłam grzecznie. „ Wie pan, dzieci, psy” . Pan nie rezygnował. Powiedział: „ w zwykłym bloku jesteśmy spaleni po dwóch tygodniach, ale to co się u pani wyrabia - nikt tego nie dojdzie ”. Faktycznie chłopcy z Gdańska remontowali wtedy fasadę Intraco, wyjeżdżając na wakacje do Ochotnicy zostawiłam im mieszkanie , przez okna podawali sobie liny i hoboki z klejem, a nawet (jak twierdzili sąsiedzi) przez te okna rzygali. Gdy zdecydowanie odmówiłam - pan oświadczył: „ tej rozmowy nie było”. „ Co to to nie”- odparłam. „ Będę opowiadać o niej każdemu kto będzie chciał , a nawet nie będzie chciał słuchać” . „ Wariatka”- skomentował uprzejmie mój rozmówca i na tym się skończyło.
Temu, kto twierdzi, że należało nie zgłosić się na wezwanie proponuję prosty eksperyment. Niech zatrzymany przez policję drogową powie : „ z psami nie gadam” i zamknie okno. I niech to potem opisze. Bardzo jestem ciekawa wyników tego eksperymentu.
Brakowało tu Pani.
Pozdrawiam
W 1980 mieszkalem na przystani Akademickiego Klubu Morskiego ukrywajac sie przed komisja poborowa.
Awansowalem na opiekuna pieknego jachtu "Smuga", z prawem plywania na nim w kazdym rejsie.
Wiosna, przed sezonem, wezwal mnie nieoficjalnie nasz "opiekun" z SB, por.D. do swej siedziby we Wrzeszczu.
Rzecz jasna zignorowalem to zaproszenie, szczegolnie ze bylo ono nieoficjalne, przekazane przez bosmana przystani.
No i jak mozna bylo sie spodziewac, na pierwszy wiosenny rejs do Szwecji wstrzymano mi wydanie paszportu.
Wlasciwie pogodzilem sie z faktem ze bede plywal w "krajowkach".
Ale pan porucznik nie dawal za wygrana, ponowil zaproszenie, ale juz oficjalnie, na pismie...
Pojechalem na spotkanie do siedziby w komendzie we Wrzeszczu.
To byl mlody czlowiek, niewiele starszy ode mnie.
Pytal czy paszportu nie potrzebuje i czy gotowy jestem cos podpisac...
Podpisania odmowilem ale przyrzeklem poinformowac go gdy odkryje jakies "kryminalne okolicznosci" na przystani. Nie okreslilismy o jakie konkretnie kryminalne sprawy chodzi. Na podpis jednak nie nalegal.
Ustalilismy ze pozostaniemy w kontakcie, bez konkretow.
Rozmowa miala byc nagrywana, okazalo sie jednak ze magnetofon nie dziala.
Bylo nawet zabawnie...
Paszport mi odblokowal. Nie korzystalem bo w miedzyczasie nauczylismy sie w zaufanym gronie plywac w krajowych rejsach stazowych z Gdanska do Swinoujscia i spowrotem odwiedzajac pod pretekstem awarii polnocne wybrzeza Baltyku. Poznalem w ten sposob Bornholm, Christiansö, poludniowe miasta Szwecji i Danii...
Ale nie o tym mialem pisac...
W 1984 zapisano mnie na Operacje Zagiel 84 do Kanady.
Nastapila "weryfikacja" ze strony SB kandydatow.
I w tych okolicznosciach ponownie, po latach spotkalem pana porucznika.
Jedyna troska jaka przejawil bylo -czy zamierzam wrocic. W Quebecku miala nastapic wymiana zalogi i mielismy zarezerwowany przez organizatora powrot samolotem do Amsterdamu.
Bylo dla nas obu oczywiste ze mialem wiele okazji zostac za granica, wiec nie bylo o czym mowic...
Ale w swej szczerosci dodalem ze nie wiem czy wroce w terminie...
Zrobil duze oczy. Wyjasnilem ze nie wiem czy w zyciu bede jeszcze mial okazje byc w Ameryce, wiec planuje pojezdzic tam autostopem.
Pomyslal chwile i zaproponowal "gentelmens agreement":
mam trzy miesiace czasu na powrot, czyli tyle, abym wrocil nie pozniej niz jacht, w przeciwnym razie on bedzie mial klopoty...
No i dotrzymalem slowa.
I taka byla moja wspolpraca ze Sluzba Bezpieczenstwa PRL :)
Zaręczam, że grono zwolenników Pani wpisów wcale nie zmalało.
Ubyło raczej "popłuczyn blogosfery". Teraz "trollują" zupełnie gdzie indziej.
Pozdrawiam i życzę dużo zdrowia oraz cierpliwości w odpisywaniu na komentarze.
"bibrus".
Jeśli to przypadkowa zbieżność pseudonimów to przepraszam oczywiście.
Owego "em_gie" poznałem przy okazji poruszania spraw endeckich i krakowskich na forum Frondy (FF). Były to czasy jeszcze przed-smoleńskie, kiedy Włodarze FF-orum kryli się ze swoim judeo-chrześcijaństwem. Ów Gawlikowski brzydko się wypowiadał o Młodzieży Wszechpolskiej, piętnował moich Kolegów z MW za publicznie okazywane obrzydzenie homosiostwem. Było to po tym jak krakowska MW zablokowała marsz pedałów przez gród Kraka. Bardzo grzecznie wtedy zaoponowałem, zwróciłem AOFI-emu "em_gie" uwagę, że się tak nie godzi, że demoralizacja, że młodym się szacunek należy za niezłomną postawę pro-polską. No i on wtedy zaczął mnie oszczerczo oskarżać, że jestem esbekiem. Sugerował, że wszechpolacy to faszyści prowadzeni przez esbeka Sendeckiego. Natarczywy był i denerwujący - prawie jak nasz Kodiak. Wkurzyłem się na niego i ogłosiłem a FF-rondzie, ze chcę ustalić personalia mojego prześladowcy i ogłosiłem nagrodę - 50zł za doniesienie mi kto on zacz? No i proszę sobie wyobrazić, że on sam na siebie doniósł, zadenuncjował Sendeckiemu - że jest tym Maćkiem Gawlikowskim z Krakowa po czym... zażądał 50-ciu złotych. Akurat się wtedy do Krakowa wybierałem i chciałem się z nim spotkać w celu przekazania kasy za donos, ale on zmienił zdanie i zażądał, żebym przekazał należność na fundację Księdza Isakowicza-Zaleskiego. Za to ja jemu odpowiedziałem, że judaszowych srebrników katolickiemu księdzu nie dam, bo się jemu należą i zgodnie z tradycją donosicielską przekażę je jedynie osobie, której się należą, ukradkiem, w kopercie, lub bez - w jakimś przygodnym lokalu na mieście.
Ów Gawlikowski na to nie przystał i sprawa pięciu dych wisi w powietrzu aż do tej pory...
:)
Trzeba by zapytac R. On takie rzezeczy zapamietuje :)
Byl w ekipie na "Forum" wraz z T.Ch.
Wiec nie potwierdzam i nie zaprzeczam ;)
PZDR
-------------------------
:) bywa
Pozostaje bez urazy i
PZDR
...ja może z innej beczki, a może nie z innej ...zastanawiam się często nad tzw. psychologią...chyba z definicji psychologia ma za zadanie pomagać ludziom zagubionym, lub zestresowanym, natomiast coraz częściej zauważam, że psychologia jest stosowana przeciwko człowiekowi, aby go rozpracowywać, wpływać niekorzystnie na niego...zamierzam napisać też parę historii prawdziwych w tej tematyce, bo zaczynam widziec to czarno...gdzieś chyba czytałem Twój post w tematyce psychologii...pozdrawiam niepoprawnie
Rozmarzasz sie nano....a czasy sie zmieniaja... wiem ze tesknisz do czasu kiedy esbeki dyskretnie invigilowali ci w tylek na palecie i rozbierali w magazynie na zapleczu...
Coz swiat stanal na glowie...dzis sprzedaj na paletach towar i rozbieraja na lotnisku...i jeszcze kaza za to placic....Okropnosc:-)))
I nie pozwalam tez swoim psom ...dlatego nie lapia parchow .
Nie musielibysmy wierzyc ci na slowo:-)) I byloby czym dzieciska straszyc:-))
2) "Otóż zastanawiam się jak funkcjonuje system donosicielstwa dla służb specjalnych dzisiaj. Bo nikt chyba nie powie że płatnego donosicielstwa od 1991 roku nie ma. Wypada też zadać pytanie czy obecna władza jest bardziej patriotyczna i etyczna niż tamta?"
3) "Sama Pani potwierdza, że SB zatrudniała ludzi na poziomie."
Ad.1) Uważam, że to jest bardzo dobry pomysł. Normalnie, w 1989 roku, to było nie wykonalne. Dziś mamy Internet. To niesamowita baza danych, które przy dobrym zarzadzaniu, jest w zasięgu klawiatury.
Moje doświadczenia z SB czy jak ich zwał, zaczęły się bardzo wcześnie i trwają chyba do dziś.
Wielu jest trochę ekshibicjonistami, mimo to, nie piszę tego by się w jakiś sposób kreować. Pewnie nie opisałbym swoich przeżyć, gdyby nie Pani słowa. Każda cegiełka wiedzy, buduje gmach prawdy. Czy moje doświadczenia są ważne, czy wpisują się w całokształt działań?
Zaczęło się po pierwszym półroczu w szkole zawodowej (16 lat). Po podstawówce wybrałem ZDZ. To była końcówka lat 80-tych. Chciałem być zdunem, nie miałem jednak u kogo robić praktyki (wszyscy już wiedzieli, że za rok, góra dwa, wyjeżdżają do RFN-u). Wylądowałem w szkole, w której mój ojciec kiedyś pracował i znał prawie wszystkich (od praktycznej strony nauczania). Zawsze jakiś plus, poza tym szkoła faktyczne nauczyła mnie zawodu (może też ze względu, że znajomi ojca ukazali mi wszystkie tajniki).*
Po pierwszym semestrze w szkole (nie na praktykach w zakładzie), jeden z nauczycieli ogłosił, że robi nabór do ZSMP! Wytypował dwóch uczniów. Zdarzyło się, że obaj mieliśmy najlepszą średnią z przedmiotów, to jeszcze byliśmy dobrzy w szczypiorniaku, sporcie w którym szkoła miała aspiracje.
Wystarczyło tylko dostarczyć dwa zdjęcia. Jedno do legitymacji, drugie do archiwum. To świadczy, że to było niezależne archiwum (wszak szkoła wtedy brała aż trzy fotografie: do legitymacji, wewnętrznej kartoteki, a trzecie dla...). Do czego służą kartoteki ze zdjęciami uczniów będzie dalej.
Razem z kumplem olaliśmy jakieś wymysły belfra. Nie cieszył się żadnym autorytetem. W szkole połowa uczniów pochodziła z okolicznych wsi. Często ich bracia także tu zdobywali zawód. To była trudna szkoła, w sensie współpracy rówieśników. Nigdy jednak nie było problemów w ocenie rzeczywistości. Wszyscy mieli postawę anty systemową, którą wynosili z domów (dziś uważam, że było dwóch innych, na których nie trafił belfer w swojej ocenie).
Problemy zaczęły się jakoś na wiosnę (ciepło już było, wybitnie). Belfer uczył nas przedmiotów zawodowych (technologia produkcji, maszynoznawstwo, rysunek techniczny) i p.o. (przysposobienie obronne- był taki przedmiot, który przydałby się i dziś).
Już się nie dowiem jak było naprawdę- sam nigdy się nie poskarżyłem. Podejrzewam, że któryś z instruktorów praktyki, dowiedział się jak sprawa stoi w szkole i zadziałał- zaprosił ojca na kielicha, a ojciec postawił.
Skończyło się to tym, że tata poszedł pod szkołę, spotkał tego nauczyciela i powiedział: "Jak nie odpuścisz sobie mojego syna, to porachuję ci kości, a będzie mało to i twoje auto (nowy 126p) spalę!"
Pojęcia nie miałem o tej akcji, mój kumpel także. Uciszyło się. To, że nie potrzebuję IPN-u, by wiedzieć jak było, to zasługa społeczności (w tak małym mieście, w którym żyję, nic się nie ukryje).
Po pewnym czasie moja matka ponownie występuje o paszport i prawo wyjazdu na zach. (dla siebie i dla mnie). Odmowa.
Mój ojciec, w tamtych czasach, pracował w Poczcie Polskiej. Zaczynał jako "mundurowy donosiciel" (tak to prawda, nie listonosz tylko donosiciel- przykład jak można zohydzić jakiś zawód?!). Po czasie konwojent z pozwoleniem na broń, w końcu konserwator i "złota raczka". Zdążył dwóm dyrektorom poczty, odpicować chałupy (w ramach fuch). I ten jeden z dyrektorów, przy kielichu, chlapną kiedyś, że: "... paszporty zabrali, bo Ty krewki jesteś i antyspołeczny".
Kto doniósł, że ojciec jest krewki... i w mordę leje?
Po "okrągłym stole" tylko dwoje nauczycieli zostało w szkole; na warsztatach- tylko jeden odszedł na emeryturę.
Ten belfer, od ZSMP, był później nauczycielem ZPT w szkołach podstawowych, następnie wicedyrektorem (w jakimś nowopowstałym gimnazjum), a obecnie, po likwidacji szkoły ZDZ w naszym mieście, zarządza wszystkimi szkoleniami z Urzędu Pracy, pod szyldem ZDZ.
I dodam, że żaden z fachowców ze starej szkoły, nie ma nawet prawa uczyć zawodu na tych kursach. Kim jest ów belfer? Wesz czerwona, co gnidy płodzi?
*Nauka zawodu się przydała, gdyż teraz właśnie mam dzięki temu pracę. W międzyczasie osiągnąłem specjalizację, a ostatnio (w zeszłym roku) zdawałem egzaminy przed komisją Dozoru Technicznego i przedstawicielem organizatora kursu z ZDZ, którym był właśnie ów belfer!
Na sam mój widok, facet wyszedł z sali! Miałem zamiar z nim porozmawiać, ale czy to był człowiek "na poziomie"? On po prostu uciekł. Do dziś się boi. A to mój ojciec mu groził, a nie ja!
Ad.2) To będzie kontynuacja przygody ze służbami!
Kilka lat temu, znalazłem się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwej porze. W konsekwencji, po nalocie Policji, wylądowałem na komisariacie (razem z całym towarzystwem), pod zarzutem posiadania środków odurzających. Nalot był skoordynowany, ukierunkowany na przeszukanie wszystkich podejrzanych miejsc w okolicy kilku gmin, w celu znalezienia bandyty napadającego na sklepy, a który zaczął zabijać. Policjanci szukali mordercy, a znaleźli posiadaczy Maryśki.
Niby nic specjalnego. Bez takich akcji, to policja nic by chyba nie znajdywała. Ale to co było na przesłuchaniu...
Zaczęło się od pytania: kto zrobił sklepik osiedlowy (dwa dni później, w programie 997, przedstawiali właśnie takie napady). Kolejne pytania były o Maryśkę. Nic!
I wtedy, jeden z nich, który pojawił się nie wiadomo skąd, zaczął mnie oskarżać o różne pobicia, które ostatnio wydarzyły się w naszym mieście.
Wyraźnie dodał, że mam w sobie krew ojca i jestem porywczy. Skąd wiedział?
Jeżeli chodzi o konfidentów, to mamy na osiedlu dwóch, o których wszyscy wiedzą, a mimo to, nie wszyscy biorą to do serca. Obydwaj pracują dla kasy, bo zatrudnienia nie mają. Obydwaj mają w rodzinie prawników.
I następne pytania na przesłuchaniu, były na temat tych dwóch kolesi. Czy wiem z kim się zadają? Czy jestem w kręgu ich znajomych i czy mogę coś o tym opowiedzieć? A całe solo na skrzypcach grał ten: "nie wiadomo skąd". To było późno wieczorem, większość komendy poszła już do domu, i zrobiło się tak pusto, że byłem chyba sam, z tylko dwoma policjantami (na górze w pomieszczeniach, na dole był tyko odźwierny). Reszta mojej ekipy była już zwolniona do domu.
To małe miasto. Znamy wszystkich miejscowych policjantów i strażników z imienia i nazwiska. Wiemy gdzie mieszkają. Żaden z nich nie zaproponuje współpracy, bo wiedzą, że liczyć mogą tylko na swe rodziny i swych przydupasów.
I wtedy, doznałem szoku! Ten "nie wiadomo skąd", zaproponował mi pieniądze, oczyszczenie ze wszystkich zarzutów (sic!), a także pomoc, gdybym miał problemy. A ostatnie problemy jakie miałem, to pomówienie o pobicie, które już dawno powinno być umorzone (świadkowie walą w ch...). To co powiedział o moim ojcu, identyfikuje go jako agenta (czego? a pojęcia nie mam). A to, co mój ojciec nawywijał, to tkwi zadrą do dziś. A ja choć nie znam prawdy, borykam się z zemstą, jakiś maluczkich.
I nie potrzebuję archiwum IPN, żeby wiedzieć, że ten belfer (znany mi z nazwiska, adres zmienił), jest do dziś aktywnym członkiem jakiejś sitwy. Wymiotło go w '89 z ZDZ, a dziś rządzi resztkami ZDZ (które mają wgląd kto rozwija swe umiejętności).
Znam kilku kolesi, którzy przez problemy z posiadaniem, o mały włos, a dali by się wrobić w donoszenie. A o ilu nie wiemy? Przecież nie przyjdą i się nie przyznają!
Ad.3) Jak widać z mojego doświadczenia, nie wszyscy byli na poziomie. To, że ten poziom utrzymuje się do dziś, to wina ludzi: za mało jest takich, którzy pójdą do sąsiada lub nauczyciela i powiedzą "Następnym razem, to ja przekroczę prawo! I łeb urwę!"
P.S. Ja nigdy na państwo polskie nie liczyłem. To jeszcze nie jest Polska.
PRL obiektywnie był państwem niemoralnym, zamordystycznym, zbrodniczym i głupim. I nie chce mi się tej oczywistej oczywistości uzasadniać. A już w szczególności nie chce mi się w tej kwestii dyskutować z kimś kto wyraża silne pozytywne emocje to tego bandyckiego państwa. Nie wiem - może to syndrom sztokholmski, może pochodzenie z komunistycznej rodziny.
W każdym razie jeśli chodzi o notkę, pod którą dyskutujemy, to w niej jest domyślne założenie, że PRL to było bandyckie państwo i temat dotyczy co najwyżej tego jak sobie w takim państwie radzić, jak omijać bandytów u władzy, jak ich oszukać, ukryć się przed nimi, żyć mimo nich. Jak żyć bezpiecznie, mimo służb bezpieczeństwa, która stwarzają największe zagrożenie i niebezpieczeństwo.
My, Polacy, mamy dużo doświadczeń od 200 lat jak sobie w takich warunkach radzić. Jest podejrzenie, że wielu dziś żyjących Polaków jest tak sowietyzowanych, że im się taki stan podoba. Stąd trwanie drugiej komuny. Ale na szczęście tacy są już na wymarciu. A młodzi coraz bardziej nie akceptują - i pierwszej komuny (którą znają tylko z opowieści) i obecnej drugiej, która jest w wielu dziedzinach identyczna - np. w służbie zdrowia czy edukacji. A w bankowości, mediach, emeryturach, komunikacji czy stosunkach własnościowych jest bardzo podobna. Ciągle mamy destrukcyjny socjalizm.
Tylko ten pierwszy akapit tłumaczy wybryki "nany".
Brawo! Sam miałem problemy, by to po ludzku nazwać. Trafiłeś w sedno. Czytam dalej.
100/100.
Nic dodać, nic ująć. Moje identyczne zdanie.
http://www.ahistoria.pl/index.php/2010/10/reportaz-z-miedzywojennej-polski/
http://www.naszapolska.pl/index.php/categories/kronika-wyprzedazy-polski/18164-zapis-rabowania-polski
"wiedza jest w ksiazkach"
PZDR
do kolekcji ;)
http://www.mm.mpolska24.pl/4797/prl-a-iiirp-w-liczbach1
milej lektury :)
Cieszę się bardzo, że jesteś.
Serdeczności!
Twoje historie z życia powinni czytać młodzi, bo to mały uniwerek, jak żyć, jak sobie radzić, a jak pamiętam wielu ludziom służyłaś nie tylko za telefon zaufania, ale także jako pierwsza pomoc. Jak widać radząc się Ciebie nie wyszli na tym źle.
Pozdrawiam!
Nic to, każdy płot nadaje się do pisania. A co poniektóry nawet z lepszych desek wykonany.
Czy publikacje Kodiaka, Talbota, trybeusa Jacka, Aleszumy czy Zagozdy innych zaliczasz do "ruskiego lobby"?
Hm... Ucieszą się :))
Brakowało Pani.
Pozdrawiam.
emgie
dziwi mnie trochę w tej opowieści paszport,to Książka Żeglarska nie
wystarczała?"I taka byla moja wspolpraca ze Sluzba Bezpieczenstwa PRL :)"no cóóż???????????????
Piękne takie prawdziwe ludzkie jak nie przekona potrzeba życia oczekującego na element to kasa doczekaliśmy się nieszczęścia alfreda .
miło Panią czytać, a podziwie dla Pani zdobyłem się na mały przytyk,
związany z pani porównaniem, szytym nieco ponad miarę,
zmuszony do zaglądania do niegodnych mendiów, pamiętny tych wszystkich wabiących tytułów, niezgodnych z treścią, a właściwie ją fałszujących, życzę Pani wyzwolenia się od podobnych zabiegów.
----------------
Mam nadzieję, że pod Pani następnymi notkami, nie będzie takiego wysypu korwinowców, biorących mnie, dziecko PRLu, za bandytę. Kto (się) przezywa, tak się sam nazywa.
pozdrawiam.
Specjalna pieczatka na ostatniej stronie uprawniala do plywan morskich (poza wody terytorialne- 12Mm)
Do wchodzenia na obce wody i tym bardziej odwiedzania obcych portow niezbedny byl paszport.
Paszportow bylo trzy rodzaje: zwykly turystyczny, sluzbowy i sportowy :)
Nie mam pojecia czym sie roznily, (moze instytucja wydajaca?),
Turystyczny odbieralo sie kazdorazowo w lokalnej Komendzie Milicji (w wydz. paszportow), pozostale w W-wie. (Sportowy bodaj w AZSie czy PZZ?)
no i czwarty konsularny dla stale przebywajacych za granica i jedynie ten mialo sie w domu. Pozostale po kazdej podrozy trzeba bylo oddac do "depozytu" i wystepowac o wydanie w zwiazku z kazda podroza.
Zaleta sportowego/sluzbowego byl odbior "od reki". Na turystyczny czekalo sie 4-6 tygodni.
I pewnie jeszcze dyplomatyczny, ale tego nie jetem pewny...
Ale cos innego bylo ciekawsze.
Przekonalem sie o niebo latwiej bylo uzyskac paszport niz wizy.
Z wizami to byl dopiero prawdziwy cyrk...i szok- "zachod" nie kochal podroznych z polskim paszportem o czym niejednokrotnie moglem sie przekonac.
W przypadku rejsu potrzebna byla potwierdzona przez rozne instancje dokumentacja podrozy- jacht, trasa, terminy itd. To do paszportu sportowego(odmiana sluzbowego)
Posiadacz zwyklego paszportu potrzebowal zaproszenie od kogos (lub instytucji) z kraju docelowego.
Majac wize docelowa mozna bylo ubiegac sie o wize tranzytowa.
Wszystko to trwalo miesiacami.
Kiedys po wielu tygodniach staran i pomocy przyjaciol i ich przyjaciol dostalem zaproszenie do Francji.
Zanim jednak zdazylem je zlozyc w ambasadzie ukradziono mi je wraz z torba w W-wie.
Pojechalem bez wizy...skonczylo sie o malo co deportacja w kajdanach.
Ale to dluga historia nadajaca sie do ksiazki...
Innym razem kolezanka wymyslila inny sposob: zorganizowala rejs zeglarski wylacznie "na papierze". Okazalo sie to duzo latwiejsze. Cala nasza trojka wizy otrzymala- do Niemiec, W.Brytanii, Francji i gdzie tam jeszcze....
Opowiadam o tym zeby uzmyslowic ze PRL w tych czasach wcale nie byl najtrudniejszym "przeciwnikiem" wolnosci, wbrew temu co sie potocznie twierdzi.
Bylo to bardzo upokarzajace.
Ano proszę, w sumie zanosi się na udaną imprezę przy Dmowskim 8-11 listopada 2014 - z Waszym udziałem, o ile Wam znowu do głowy jakiś pomysł na zdradę nie strzeli. Postanowiłem naradzić się z panami Wojtasem i Ruszkiewiczem, i spożytkować Waszą poprawę i udanie się do Canossy (znaczy do naszego szlachetnego salonu - portalu nad portale!) - dla dobra wspólnego. Daję Wam szansę. Weźcie no sobie przygotujcie jakiś odczyt, albo krótkie wystąpienie. Jakiś tekst o kurniku możecie zapodać na przykład. Udostępnimy Wam mikrofon, damy ciepłej herbaty, a nawet, jak Redaktor Naczelny pozwoli i ukroi - damy kawałek pieczonego prosiaka od Witaszka. Z kaszą gryczaną.
Wypalam - to znaczy, że mam donosić na kolegów. Zaprzecza, żebym tego tak nie traktował i pociesza mnie, ze nie jestem pierwszym, który taki raport pisze dla niego. Wracam na salę i walę, że kapitan Żółw (tak żeśmy go przezwali) chce abym mu zrobił cotygodniowy donos na kolegów, o czym mówią, na co narzekają itp.
Wszyscy rozeszli się i zajęli się własnymi sprawami.
Postąpiłem tak jak kiedyś wspominał mi Ojciec, że w chwilach największego stalinowskiego terroru jedynym sposobem na uzyskanie ewentualnej pomocy i to bez narażania tego, który pomaga to było powiedzieć o swoim problemie w dużej grupie. Jeśli ktoś mógł i chciał pomóc to zrobił to nawet incognito i nawet ten który otrzymał pomoc nic na temat pomagającego nie wiedział.
Na stołówce dosiadł się na chwilę kolega i powiedział, że ma coś dla mnie. Spotkałem się z nim w wolnym czasie i powiedział mi, że w takiej sytuacji on poszedł do biblioteki, zrobił prasówkę z Trybuny Ludu, dodał trochę sportu i coś z telewizji i zaniósł to.
Po czasie nasz politruk zrezygnował z wezwań, więc albo wiedział, że dostarczamy mu bzdety, albo co bardziej prawdopodobne to znalazł gorliwca.
Ciekawe, że nie słyszałam, aby w Europie Zachodniej odbierano dzieci z rodzin muzułmańskich. Odbiera się tylko białym.
To mi przypomina inną sytuację, , która rozwinęła się na zasadzie "nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło."
Znajoma, która chciała poddać się zabiegowi in vitro - w "klinice in vitro" została potraktowali tak przedmiotowo-pornograficznie, że trzasnęła drzwiami i sobie poszła.
Niech pan pisze....@
Doskonale przedstwil pan ludzi na poziomie SB czy bylego czy wczorajszego czy tez dzisiejszego...rozne czasu rozne nazwy ten sam poziom:-))))tej samej sitwy....zwanej Ukladem wladzy...dlatego zalecam ostroznosc. ONi maja dlugie lapy..i nie wahajac wsie uzyc rzedluzenia ich..
Ówczesni "opozycjioniści" to teraźniesza "elita". A na kłamstwach nigdy nic dobrego nie da się zbudować.
Zreszta sprawa jest dużo bardziej poważniejsza. Bo jeśli w prlu było się koncesjonowaną opozycją to znaczy, że było się agentem Sowietów, bo to Moskwa trzymała tu wszystkie sznurki. A taka agentura nie kończy się nigdy, nawet po śmierci. Potomkowie zostają.
Ksiazeczka Zeglarska uprawniala do plywania.
Specjalna pieczatka na ostatniej stronie uprawniala do plywan morskich (poza wody terytorialne- 12Mm)
Do wchodzenia na obce wody i tym bardziej odwiedzania obcych portow niezbedny byl paszport.
Paszportow bylo trzy rodzaje: zwykly turystyczny, sluzbowy i sportowy :)
Emgi zmyślasz; Książka Żeglarska wystarczała do poruszania się po Świecie bez paszportu i wizy ;Książeczka żeglarska (książka żeglarska) – podstawowy dokument marynarzy zatrudnionych na statkach handlowych, stwierdzający tożsamość, dokumentujący przebieg pracy oraz umożliwiający przekraczanie granicy morskiej i pobyt we wszystkich portach świata. Książeczkę żeglarską wydaje organ administracji rządowej niezespolonej – Dyrektor Urzędu Morskiego, a za granicą placówki konsularne. Książeczka żeglarska ma status paszportu służbowego przy przekraczaniu innych granic niż morska – np. przy wymianach załogi dokonywanych za granicą lub też po utracie paszportu książeczka żeglarska umożliwia powrót do Polski[1].
W odróżnieniu od procedur przyznawania paszportów nie we wszystkich państwach trzeba być obywatelem danego państwa, aby otrzymać jego książeczkę żeglarską. Można też posiadać książeczki żeglarskie wielu państw. http://pl.wikipedia.org/wiki/Ksi%C4%85%C5%BCeczka_%C5%BCeglarska
Ty masz racje i ja mam racje :)
bo nie mowimy o tym samym.
Ty mowisz o dokumencie dla marynarzy, a ja o sportowej ksiazeczce zeglarskiej wydawanej przez Polski Zwiazek Zeglarski.
W stanie wojennym kilku amatorow zeglarstwa profesjonalnego utworzylo pod egida Intersteru ( A. Kwasniewski jezeli dobrze pamietam byl prezesem) odpowiednik Agencjii Morskiej dla obslugi "zeglarskich zawodowcow". Ale to bardziej zlozona historia.
Bylo to srodowisko powiazane ze sluzbami...
Wspomniała Pani o "taternikach". Czy wiemy dziś kto doniósł? Kto był tym agentem? Wiki podaje jakoby podsłuchano rozmowę Lasoty z Włodkiem. Jak to się to do informacji o dość obszernych wynurzeniach Lasoty?
http://www.lustracja.net/index.php/pozostali/161-irena-lasota-sypie-ze-aj-waj
Te czasy możnaby opisywać już dziś ..ot z zadumą i "bez nerw", tylko, że moim zdaniem konsekwencje ciągną sie do dziś i nie ma nadziei na koniec. Z agentów kolejne rządy zrobiły bohaterów narodowych więc trudno się dziwić, że ma to fatalny wpływ na wszystkie sfery naszego życia.